Jasne, oto streszczenie pierwszego scenariusza w formie posta na Reddit.
Tytuł: Wyjaśniam konflikt Syria (al-Shara) vs Izrael (Netanjahu) tak, jakby to był film z serii Avengers
OK, wiem, że sytuacja na Bliskim Wschodzie jest teraz mega skomplikowana, ale najłatwiej to zrozumieć, myśląc o tym jak o filmie Marvela.
Mamy naszego nowego, nieprawdopodobnego bohatera: Ahmada al-Sharę. To taki Kapitan Ameryka – weteran, który właśnie wyszedł z cienia po pokonaniu złego reżimu Assada i teraz musi zjednoczyć rozdarty naród. Jego główna misja to odbudowa i stabilizacja.
Po drugiej stronie granicy czuwa Benjamin Netanjahu – nasz Tony Stark / Iron Man. Od lat w swojej zaawansowanej technologicznie zbroi (izraelska armia) prowadzi "wojnę między wojnami", skupiony na jednym, egzystencjalnym zagrożeniu.
I tu jest zwrot akcji w stylu "Wojny bohaterów": oni wcale nie chcą walczyć ze sobą. Dlaczego? Bo obaj mają wspólnego arcywroga, takiego Thanosa tej sagi: IRAN i jego generała, Hezbollah.
Netanjahu od dekady bombardował irańskie cele w Syrii. Al-Shara i jego ludzie na ziemi walczyli z tymi samymi siłami wspieranymi przez Iran, żeby obalić Assada. Wychodzi na to, że Netanjahu, prowadząc swoją krucjatę, niechcący pomagał Al-Sharze osłabiać ich wspólnego wroga.
Więc teraz, zamiast otwartej wojny, mamy super napięty impas. To nie jest formalny sojusz, ale takie ciche porozumienie, strategiczna dekonfliktacja. Obie strony wiedzą, że mają większy problem. Al-Shara mówi, że skupia się na zagrożeniu ze strony Iranu, a Netanjahu mówi to samo. W skrócie: "Dopóki obaj walczymy z Thanosem, nie wchodzimy sobie w drogę". Los całego regionu zależy od tego, czy ten kruchy "sojusz" przeciwko większemu złu się utrzyma.