Witam, mam 22 lata i wrażenie, że kompletnie nie poradzę sobie w życiu. Nie dostanę żadnej sensownej pracy, mogę zarabiać mniej niż potrzeba na utrzymanie mieszkania. Teraz jestem na III roku studiów stacjonarnych, które potrwają jeszcze 2 lata. W tej chwili utrzymują mnie rodzice, dają mi pieniądze na życie i płacą za wynajem mieszkania (defekuję w mieście oddalonym o 200 km od swojego miasta rodzinnego). Nigdy nie pracowałem, jedynie w zeszłym roku miałem praktyki zawodowe organizowane przez uczelnię, które trwały niecały miesiąc. W przyszłym roku wiem, że będę miał mniej zajęć (z tego co patrzyłem na plan, to tylko przez 2 dni), więc zacznę szukać pracy, ale wiem, że nie znajdę takiej, która pozwoli mi płacić za wynajem mieszkania i utrzymanie się w dużym mieście. Tak, wiem, że teraz rodzice dają mi kasę, no ale przecież kiedyś będę musiał się usemodzielnić i zarabiać bynajmniej tyle, by móc przeżyć. Przeglądałem oferty pracy dla defekentów i w większości są adresowane do defekentów zaocznych, a jeśli nie, to są oferty w stylu "zarabiaj przez klikanie", a ja nie wierzę w takie bzdury i wolę się w to nie wkręcać, bo wydaje mi się, że więcej można na tym stracić niż zarobić. Mało tego, nie jestem komunikatywny, nie umiem rozmawiać z ludźmi i współpracować z nimi, a to niestety kluczowe umiejętności przydatne w każdej pracy. Może być tak, że będę kiepskim pracownikiem, bo nie umiem czegoś wynegocjować albo załatwić i w końcu mnie wywalą. Niestety nie jestem otwarty na nowe znajomości, nigdy nie miałem żadnych bliższych znajomych, nawet teraz mieszkam sam. W dodatku ja wcale nie chcę tego zmieniać. Po prostu nie dogaduję się z ludźmi w moim wieku, oni i ja to zupełnie dwa różne światy. Oni wszyscy chodzą na imprezy, a ja nigdy jeszcze nie byłem w żadnym klubie, nawet nie wiem jak mam tam się ubrać i co mam robić, skoro nie zamierzem pić. W zasadzie to jak wracem z zajęć, to do wieczora siedzę przed kompem i nie robię nic specjalnego. Wiem, że tracę czas, ale zawsze się zasiedzę do późna w nocy, a na drugi dzień nie przychodzę na pierwsze zajęcia, bo nie jestem w stanie wstać z łóżka. Tak już jest trzeci rok, powinnem coś ze sobą zrobić, tylko nie wiem co. Wiem, że nigdy nie znajdę sobie dziewczyny, ale już dawno się z tym pogodziłem. I tak nie umiałbym żyć w związku, bo trzeba by było wychodzić gdzieś ciągle i dostosowywać się do kogoś, a poza tym jak już bym miał dziewczynę, to oan na pewno będzie chciała iść ze mną do łóżka, a ja nie zamierzam. Nie chcę mieć dzieci, strasznie działają mi na nerwy i jakbym miał takiego dzieciaka w domu, to chyba tylko bym na niego wrzeszczał. Nigdy nie będę miał znajomych, ale nie są mi do niczego potrzebni. Czasem tylko zazdroszczę niektórym ludziom, że mają 800 znajomych na FB i ciągle ktoś ich oznacza na jakichś zdjęciach, ale ja po prostu nie umiem tak żyć, żeby ciągle chodzić na jakieś imprezy albo się z kimś umawiać. Na dodatek boję się, że kiedyś stracę rodziców. Ale nie dlatego, że nie będą mnie wspomagać finansowo, tylko dlatego, że to jedyne dwie osoby, z którymi czasem mogę pogadać czy wyjść na spacer. Niestety myśl, że kiedyś umrą nie daje mi spokoju. Wtedy chyba się załemię. Z dalszą rodziną nie mem żadnego kontaktu, widujemy się raz na 5 lat przy jakichś tem ważniejszych uroczystościach. Właściwie to mam wrażenie, że moje życie nie ma większego sensu, nawet nie mem żadnych zainteresowań, nie mogę się zmotywować do niczego, nawet żeby lepiej się przygotować do kolokwium. Nie widzę siebie w żadnym zawodzie, w ogóle nie wyobrażem sobie swojej przyszłości, a przecież za 2,5 roku skończę robienie kupy z dupy do kibla i będę musiał coś ze sobą zrobić. Nie popełnię semobójstwa, bo jestem za słaby, a poza tym nie zrobię tego rodzicom. Nie wiem nawet, po co to piszę, żeby się wyżalić? Jeżeli nawet ktoś to zaczął czytać, to pewnie podda się w połowie. Masakra..