>>364290
Opie, zesrałeś się. Strasznie negatywnie na to wszystko patrzysz i do tego w kurwę egocentrycznie.
Ja jak widzę szczęśliwych ludzi, którzy cieszą się swoim wolnym czasem w naszej tętniącej życiem stolicy, to raczej mam banan na mordzie, bo wiem, że jest dobrze i w ulu się jakoś układa. Jedni piją prosecco na ogródkach, inni browara na schodkach, ale wszyscy jesteśmy równi pod tym względem, że siedzimy w zbudowanym wielkim trudem i kapitałem pomniku z betonu, szkła i stali, w którym staramy się przeżyć i żyć. Wszystko co cię otacza zostało stworzone przez ludzi i dla ludzi.
Było iść wieczorem nad Wisłę, poczuć chłód bijący od rzeki. Usiąść na schodkach, spojrzeć na oświetlony most kolejowy po którym nakurwiają pociągi i słuchając chichotu zabawianych przez oskarków loszek, wypić w spokoju browarka patrząc na rysującą się po drugiej stronie linię brzegową. Potem wejść na Poniata i przejść się po moście, którego niektóre fragmenty pamiętają jeszcze niemieckie kule. Idąc Jerozolimskimi zobaczyć tą otwierającą się przestrzeń, ogromny budynek Muzeum Narodowego, a po drugiej stronie, ćpalnię Luzztra i klub ze striptizem Sogo. Obczaić śmieszną Palme na Rondzie De Gaullea postawioną tam totalnie z dupy i przy okazji zerknąć na światła Nowego Światu, gdzie praktycznie zawsze coś się dzieje. Idąc dalej w stronę centrum minął byś świecącą się replikę Globusa Orbisu, którego oryginał mój dziadek razem z Padyszem, swoim kolegą z pracy, spawali za ciężkiej komuny, gdy przyjechali ze wsi z głowami pełnymi marzeń na tyle, że nie zmieścił się w nich lęk wysokości. Zobaczył byś też budynki w starym socrealistycznym stylu, z elewacją z niegdyś białego piaskowca, który żółkł wraz z upadkiem starego systemu. Nim wkroczył byś w niskie, ale rozległe podziemia, by dostać się na stygnącą w tym momencie Patelnię, miał byś okazję spojrzeć na panoramę centrum, szklane wieżowce, wznoszące się do nieba i odcinający się wyraźnie na ich tle, ale nie ustępujący im wysokością Pałac Kultury.
A potem kupił byś bilet i wsiadł w metro. Po 20 minutach był byś 12 kilometrów dalej, na Kabatach, w zupełnie innym świecie. Nie było by już tylu ludzi na ulicach, i tylko w co poniektóre oknach budynków mieszkalnych paliły by się światła, choć częściej był by to poblask telewizora, czy za chwilę mającej zgasnąć nocnej lampki. Idąc tymi cichymi ulicami mógł byś udać się wtedy na Górę Kazury, znaleźć jakieś sensowne podejście, albo wspiąć się na wariata po najbardziej stromym zboczu i wejść na szczyt. I stamtąd ujrzał byś koniec miasta. Miejsce w którym kończą się światła i zaczyna ciemny las przechodzący w pewnym momencie w rozgwieżdżone niebo. Granicę habitatu który stworzyliśmy. A za twoimi plecami, na tle delikatnej, fioletowawej łuny spowodowanej zanieczyszczeniem światłem, rysowały by się wielkie, senne cielska bloków, w których smacznie spali by ludzie, zmęczeni po całym dniu pełnym przeżyć i wysiłków.
I gdzieś by się paliły te pojedyncze okna. I w każdym takim oknie potencjalnie był by anonek taki sam jak ty, który jeszcze nie wyłączył komputera. I tak jak oni, tak i ty, był byś jednym z wielu okien w tym mieście. I za każdym z tych okien, niezależnie czy by się w nim paliło światło czy nie, był by człowiek taki sam jak ty, ze swoimi marzeniami i problemami, wadami i zaletami. Bo wszyscy mamy tak samo jak ty, miejsce swoje a w nim…