Prawdziwe historie fred. Nie muszą się kończyć eksplozjami. Byle byłyby prawdziwe.
Historia ode mnie:
Jakieś 16 lat temu miałem dobrego wieloletniego przyjaciela. Znaliśmy się z 5 lat. Był starszy ode mnie o 2 lata. Od ćpania zachorował na schizofrenię paranoidalną. (dobrze, że ja nie zachorowałem bo też ćpałem z nim)
Dam wam tylko przykład jak działa umysł takiego człowieka.
Jadł zupę o godzinie mniej więcej 14:30. W radiu ESKA prowadzący powiedział:
>dla wszystkich jedzących teraz obiad życzę smacznego
On zamiast rozkminić, że 14-15 jest porą obiadową rozkminił, że RADIO ESKA go podsłuchuje. Nawet pewnego dnia zajebał swojemu sąsiadowi z góry, że pomaga IM go podsłuchiwać.
Starzy zawieźli go do lekarza. Brał leki. 2 lata później miał akcję, że jakaś kobieta się w nim zakochała i wysyła za nim osoby by go śledziły…
Ale ogólnie, wtedy, w naszych relacjach to w sumie nie wiele się zmieniło. I chciałem Mateuszowi (imię zmienione red.) jakoś osłodzić ten trudny czas. Naprawdę nie wiedziałem, że jego choroba jest poważna.
Był długi weekend. To był chyba rok 2006. Nad morze jeździł wtedy tzw. pociąg słoneczny. Czyli zwykły podmiejski pociąg, którym za 21 zł mogłeś dojechać do Trójmiasta. Wynająłem nam kamping w Gdańsk Stogi na 4 dni.
Umówiliśmy się z moją dziewczyną i Mateuszem w pociągu dojeżdżającym do Warszawy Zachodniej. Na 6:45. Mateusz wyciągnął swoje leki i mówi - odkładałem kilka dni, dawaj jebniemy na dwóch.
W całej swojej młodzieńczej głupocie zgodziłem się. Nie pamiętam nazw tych leków. Pamiętam, że był ten słynny lorazepam. Fast forward o 7:30 leki wchodzą. Mam ochotę zasnąć. Tak jakbym nie spał 72 godziny. Jakbym zjadł pigułkę gwałtu czy coś. Moja dziewczyna się wkurwiła i jej się nie dziwie. Długi weekend z ćpunem i schizofrenikiem. Przyjazd pociągu opóźnił się o godzinę xD
Później prawie 6 godzin do Gdańska ledwo co pamiętam oparty o ten malutki stoliczek pod oknem pociągu.
Na miejscu leki puściły. Wiadomo fajnie bo nad morzem. Zacząłem z Mateuszem pić. Okazało się, ŻE ZJEDLIŚMY CAŁY JEGO ZAPAS LEKU NA TEN WYJAZD. I z każdą godziną wychodziła co raz bardziej jego choroba.
Nie było aż tak źle, ale
>nie mył się przez cały przyjazd
>wychlał przez całą noc prawie całą kratę browara
>jak zwróciliśmy mu uwagę, że śmierdzi to chwycił za nóż i krzyczał o co wam chodzi kurwa (po chwili zreflektował się, że źle zrobił, ale weź śpij pod jednym dachem z taką osobą)
Najlepsze - zero kontroli nad wypowiadanymi słowami. 2 razy coś powiedział do nieznajomych sebków to udało się nam załagodzić sytuację.
Szła grupa szkolna dwójkami za rączkę. Z paniami wychowaczyniami. Bardzo małe dzieci. Na moje oko 9-11.
Mateusz siedząc najebany zaczął krzyczeć do nich
>EEEEEJ!!!! WYRUCHAŁBYM DWUNASTKĘ!!!
Przetrwaliśmy te kilka dni. Wróciliśmy do domu. Z Mateuszem było coraz gorzej później. Nie mam z nim kontaktu od 10 lat.