O to mi chodzi, jebać psiarzy i kociarzy i w ogóle zwierzęciarzy. Korwin mówi, że kobiety są z natury głupsze żeby znieść towarzystwo malutkich i przez to głupich dzieci, to jak głupi muszą być zwierzęciarze żeby znosić te głupie charkoty, szczeknięcia, miauknięcia, prychy, jęki, ocieranie się dupą i grzbietem o meble, lizanie dupy i cipy i jaj, wąchanie tegoż innym zwierzętom i ludziom, losowa agresja wobec nieznajomych zwierząt i ludzi, albo na odwrót, łaszenie się za chrupka, sranie gdzie popadnie, trzeba sprzątać gówno, dotykać je, pojebane. Trzeba być pojebanym to po 1., a po 2. trzeba być infantylnym żeby pierdolić jakieś "kto jest grzecznym chłopcem, no kto? kto kocha swoją paniusię?" i 'gadać' w ogóle z tymi debilami pchlarzami. To trzeba być upośledzonym umysłowo i emocjonalnie, społecznie, żeby potrzebę towarzystwa zaspokajać monologiem skierowanym do zdałnionych stworzeń, które tylko srają, liżą se jaja i wpierdalają. No ale pies to przecież najlepszy przyjaciel człowieka (chyba dla zjeba, który nie potrafi dogadać się z jakościowym człowiekiem), a kot jest taki, hehe, magiczny, ojeju, chodzi własnymi ścieżkami, łasi się do ciebie tylko jak chce whiskas i ma cię za przydatny procesorek, AI które jak automat zaspokaja jego potrzeby, robi masaż jako chleb powszedni i sprząta po nim gówno. Pojebane.