Siedzę na covidowej izolacji, baz tv, w obcym miejscu już 3 dzień. Przy dobrych wiatrach jeszcze 7 dni, przy nieco gorszych dwa tygodnie. Odosobnienie skłania do przemyśleń.
Zastanawiam się gdzie mogliby mnie pochować, kiedy spadnę z rowerka na tę straszną chorobę. Jestem daleko od domu, więc skażonego truchła nie wydadzą rodzinie żeby wieźli je przez pół kraju, tu na tym wydupiu mogą mnie jedynie spryzmować w jakimś dole komunalnym. Najrozsądniej brzmi kremacja ale rodzina odmówi zaplacenia, bo się to kłóci z ich systemem wartości.
Najbardziej chciałbym spocząć w lesie ale boję się, że nawet jakby to pierdolną cybulackie lastryko pośród drzew, a nie zwykły dołek i będę ich musiał straszyć.
Pomocy anony bo kres już bliski