Teraz lepiej rozumiem, dlaczego sanacyjnych polityków spotykała na emigracji tak powszechna nienawiść. Znaczy, tak ogólnie wiedziałem, że Brześć i Bereza, ale myślałem, że w roku 1940 to już powinno było zejść na dalszy plan.
Teraz czuję tamte emocje. Bo sanatorzy tak jak obecny rząd, do końca udawali wstawanie z kolan, że silni, zwarci, gotowi. I część opinii publicznej nawet w to uwierzyła, przecież kilka tankietek wjechało do (niebronionego, ale łotewer) Zaolzia.
Jesteśmy mniej więcej na etapie pierwszego tygodnia kampanii wrześniowej. Już wiadomo, że przegraliśmy bitwę graniczną, zarażenia dalej rosną wykładniczo, zagony wirusa przebiły się przez te wszystkie "tarcze" i robią co chcą. A rząd ogłasza, że rozpocznie budowę "kompetencji i możliwości", żeby wyprodukować może jakieś działo przeciwpancerne, albo cuś.
To piękne, że minister Szumowski tak ciężko pracuje. Ale w styczniu, kiedy trzeba było szykować obronę, pisowska elita jeździła sobie na nartach.
Wśród ocalonych będą za rok znienawidzeni jak sanacja w Londynie.