>>266858
Jak miałem 70 lat i byłem już na emeryturze (pracowałem na uczelni) do domu przyszedł mój wnuk z kolegą. Ten jego kolega, lichy taki, mały i chudy, blady, piegowaty i co mnie szczególnie zainteresowało, łysiejący, mimo iż miał podobno 19 lat. Wyglądał jak żur z boczkiem.
Siedząc sobie na fotelu i czytając nowy numer magazynu Teraz Rock, dosłyszałem z drugiego pokoju, jak ten ów jegomość cytuje Dawkinsa i wygłasza mocno ateistyczne poglądy. Poszedłem więc zaciekawiony. Chłopak ten cały się trząsł jak galareta, miał na głowie ciemny kapelusz, którego ronda dotykał czubkami palców i czerwony na twarzy krzyczał przez łzy, że bóg nie istnieje, i że też zacytuję "lalala! ja mam racje, ty jestes w błędzie! lalala, nie słysze cie!! lalala!"
uśmiechnąłem się chłodno pod wąsem i powiedziałem,
"Nie wierzysz w boga?"
On na to, "No nie wierzę, świat zgodnie z nauką powstał z nicości i nie potrzebował do tego żadnego kreatora"
wtedy już wiedziałem, że mam do czynienia z kompletnym kretynem, myślałem, żeby powiedzieć mu coś mądrego, ale gdyż jego cala fizjognomia napawała mnie obrzydzeniem, wymyśliłem na prędce pewną bzdurę i powiedziałem tajemniczym tonem "Miewasz sny, w którym są niestworzone postacie, wydarzenia, miejsca. One istnieją tylko przez chwilę, ale doświadczasz ich, możesz je opisać. A co jeśli nasz świat i my JESTEŚMY SNEM BOGA?"
Chłopak nic nie odpowiedział, zaczął się zastanawiać, zdjął kapelusz, przetarł łysinę chustką do nosa, zostawiając na czole wyschniętego gila. Obróciłem się o 360 stopni, i poszedłem zrobić sobie bułkę z marmoladą, szturchając go barem.