jestem już tak zmęczony życiem i tym całym pierdolnikiem, że jak rozejdę się z obecną loszką to bez zastanowienia popełniam bohatyra odurzony ciężkimi narkotykami, to jest jedyna osoba która mnie powstrzymuje bo nie chce robić nikomu bajzlu i skazywać na traumę, rodzinka ma tbw, starzy się rozeszli 10 lat temu, matka ma swojego fagasa, stary nową rodzinkę, zadzwonią raz na 3 miesiące albo przed swiętami bo tak wypada, życie to chuj oszustwo i niektórzy na starcie rodzą się skazani na przedwczesną śmierć, czy mam loszkę czy nie miałem loszki to i tak jest chujowo i całe życie towarzyszy mi ten jebany bezsens, moze to jakis modny ostatnio syndrom rozjebanej rodziny za podwieka, chuj wie, jak patrze na innych ludzi i to jak sie cieszą z prostych rzeczy to mózg mi rapuje bo ja nie potrafię cieszyć się z niczego i od podwieka ciagle chodze ze spuszczoną mordą pesymistycznie nastawiony do swiata, a do ludzi to juz w ogole, nie ufam nikomu bo te polskie kurwy obgadywacze i cwaniaki nie są tego warte, ma ktoś podobnie?