Oglądałem wystąpienia na tym marszu i niefortunnie wywołały one u mnie dość spore żeżu.
Miał być marsz ogólnonarodowy a Konfederaci sobie zrobili konwencję wyborczą. Tego dnia mogli kwestie polityczne odłożyć na trochę dalszy tor.
Winnicki dobrze gadał, ale mimo wszystko w swoim wystąpieniu powiedział coś w stylu "wszystko zależy od tego, czy się zorganizujemy". No nie do końca. Wszystko zależy od Pana Boga. Tego niestety u niego zabrakło, a szkoda.
Braun - zaczął dobrze. Wypowiedź po angielsku - ładnie. Tylko mógł sobie pominąć tą końcówkę "Mosbacher go home". Jeszcze jakby tutaj zakończył, to by było umiarkowane żeżu, ale on kontynuował: "Netanyahu go to hell" - w sumie jest to trochę przekroczenie jego uprawnień. Pan Braun może nie zauważył, że takie coś może i by przeszło kilka lat temu, ewentualnie w bardziej kameralnym gronie, ale teraz jako aspirującemu mężowi stanu na tak istotnym zgromadzeniu coś takiego nie przystoi.
Te trzy szczegóły moim jakże skromnym zdaniem mocno pomniejszyły znaczenie tego wydarzenia. Niby młode ugrupowanie, może można im coś takiego wybaczyć, ale niesmak pozostaje.