https://parenting.pl/koszmar-wychowawcow-kolonijnych-nastolatkowie-na-wakacjach
Nastolatki na koloniach. Wychowawcy opowiadają, co tam się naprawdę wyprawia
Rozmowy i śpiewy przy ognisku? Zapomnij. Seks, narkotyki i alkohol to realia wyjazdów kolonijnych. Młodzież korzysta z wolności zupełnie inaczej niż chcieliby rodzice. Odpowiedzialność przez 2 tygodnie spoczywa na wychowawcach.
1. Wychowawca kolonijny – wróg numer 1
Krzysztof zrobił kurs wychowawcy jeszcze na studiach. Lubił pracę z ludźmi. Stwierdził, że to coś dla niego.
- Każdy nastolatek jest inny. Czasem jest tak, że młodzież jest fajna i da się z nią pracować. Jednak często jest też roszczeniowa, potrafi odpyskować, nic im się nie podoba. Młody człowiek jedzie w góry, zna program. A potem jest wielce zdziwiony i zły, że musi iść na wycieczkę pieszą - opowiada.
Pani Magdalena zaczęła jeździć na obozy już jako młoda dziewczyna. Chciała po prostu zarobić na swoje wakacje. I tak zostało na dłużej. Od lat obserwuje młodzież.
– Największy problem to brak umiejętności społecznych – młodzież nie potrafi ze sobą rozmawiać, negocjować. To samo jest w kontaktach z wychowawcą. Idą na impakt, chcą wymuszać… I przegrywają. A to rodzi agresję.
Niestety, zdarza się, że opiekunowie są niewiele starsi od swoich podopiecznych i kilka lat wcześniej sami jeździli na takie obozy. Chcą jeszcze imprezować.
- Nigdy bym sobie nie pozwolił na picie z młodzieżą. Są granice, których nie można przekroczyć, jeśli chcemy, żeby wychowankowie czuli do nas respekt – mówi Krzysztof.
- Widziałem, jak wychowawcy chodzą z nastolatkami na piwko. Nie reagowali na moje komentarze. Skarga w biurze też nie pomogła. Przecież nie robili nic złego. Są jeszcze kierowcy, a oni do imprezy pierwsi – mówi Andrzej, który na co dzień pracuje w poprawczaku. W wakacje dorabia jako wychowawca.
2. Alkohol i inne używki
Dzieciaki zerwane z rodzicielskiej smyczy chętnie eksperymentują z używkami. Wychowawców już nic nie zdziwi.
- Młodzi zawsze próbują obejść przepisy i "poużywać życia". Tu dużo zależy od kadry. Zwykle jest tak, że ktoś się upije zaraz na samym początku i jeśli kadra zareaguje odpowiednio stanowczo, to potem jest spokój. Bywa, niestety, że przed budynkiem obozu młodzieżowego koczują handlarze marychą. Tak było np. w Bułgarii - mówi Magdalena.
Andrzej skończył resocjalizację, zawsze chciał pracować z młodzieżą. Uważa się za surowego opiekuna, jednak wie, że nie da się wszystkiego upilnować i jeżeli ktoś bardzo będzie chciał się napić, to i tak to zrobi.
- Mam wrażenie, że istnieje ciche pozwolenie na picie alkoholu. Jeżdżę z prywatną firmą, już piąty sezon. Najgorszy kierunek to Bałkany i Bułgaria. Tam jest tani alkohol. Za granicą dzieciaki dostają "małpiego rozumu", czują się anonimowo w krajach, w których nie mówi się w ich ojczystym języku. Widziałem już wszystko. Od wymiotującej na siebie nastolatki, po gówniarza, który próbował wejść na słup wysokiego napięcia.
- My bardzo pilnowaliśmy młodzieży. Zdarzało się, że wychowawczynie pozwalały kupować alkohol, który miał być prezentem dla rodziców. Wiadomo, co się później z nim stało. Na pewno nie dojechał do domu - dodaje Krzysztof.
Podczas wyjazdów młodzież często sięga po marihuanę. Chcą skorzystać z okazji, że są z dala od rodziców. Ta używka im imponuje. Paląc, chcą się popisać przed innymi.
- Nawet się nie wstydzili. Stali przede mną w kolejce do kasy i kupowali fifkę – mówi Krzysztof.