Zanim trafiłem do Nigerii zdarzyło się jeszcze wiele ciekawych przygód. Moje życie po porzuceniu studiów odwrociło się o 250 stopni, trochę było to samo, ale nie do końca i po czasie. Kiedy przyjmowałem się do seminarium wiedziałem, że przyjdzie mi zapłacić za opuszczenie Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych. Już dwa tygodnie po decyzji o pozostaniu, w środku miasta, spotkała mnie niemiła sytuacja. Już po minięciu paru przystanków od domu, w drodze do księdza z mojej parafii, którego z resztą musiałem przekupić aby dał mi zaświadczenie potrzebne do seminarium, bo ostatnio byłem w kościele na bierzmowaniu, poczułem że jestem śledzony. Parę foteli za mną siedział mężczyzna z gazetą, który za każdym razem, kiedy się odwracałem, chował za nią twarz. Mocno mnie to speszyło. Bałem się, że władze uczelni odkryją podrobienie przeze mnie dokumentów świadczących o tym że jestem nieznanym, zaginionym wnukiem Władimira Iljicza Uljanowa. Pismo napisałem łamanym rosyjskim, ale widocznie nie było to nic niezwykłego pośród polskich urzędników tamtego okresu. Zawarłem w nim historię ukrywania przed wrogami ludu potomka wielkiego przywódcy i wyjaśniłem obecność w Polsce. Zakończyłem zastrzeżeniem o zachowaniu poufności i podrobionym podpisem z pieczątką ukradzioną wujkowi. Przez 2 lata studiów udało mi się przejść na tym papierze i pamięci wielkiego wodza. Wystarczyło podczas egzaminu spojrzeć w oczy profesora i kiwnąć jakbym wiedział, że on wie i udawało mi się zaliczać. Starałem się jednak nie mówić o tym nikomu, wymyślając historię o niezwykłych uzdolnieniach, a kadra dowiedziała się o wnuku Lenina sama, drogą plotek, tak jak przewidziałem.
Wracając do kwestii nieznanego szpiega, postanowiłem zgubić go wychodząc w ostatniej chwili przed odjazdem z przystanku z tramwaju. Kiedy wybiegłem, mężczyzna podszedł do oszklonego tyłu. Popatrzył na mnie przez chwilę i wyskoczył przez uchylone okno z jadącego pojazdu. Wtedy wiedziałem, że przyjechał z uczelni.
Podszedł do mnie i powiedział po rosyjsku:
- Witaj towarzyszu Władimir.
Po czym wręczył mi kopertę. Kiedy pewien wykładowca spytał mnie kiedyś konspiracyjnie podczas podpisywania indeksu jak tak na prawdę mam na imię, odpowiedziałem że oczywiście tak jak dziadek. Ta informacja też szybko się rozprzestrzeniła.
- Rachunki trzeba wyrównywać.
Rzucił jeszcze po chwili. Pożegnał się kiwając głową i dotykając palcami brzegu kapelusza.
- Pamiętaj o pieczątkach!
Krzyknął po przejściu paru metrów i wybuchł śmiechem. Zdobycie pieczątki uprawniającej do zaliczenia półrocza możliwe było tylko jednego dnia. Wszyscy studenci ustawiali się w kolejce i czekali na swoją kolej. Pierwsi ustawiali się już dzień wcześniej, a i tak nie byli pewni czy zostaną obsłużeni od razu, czy podpadli komuś z biura i nie zostaną odesłani po jakieś zaświadczenia. Pracownicy uczelni stawali się wtedy bogami. Studenci obsypywali ich podarunki, a oni sami mogli zemścić się lub po prostu rozładować po półroczu pracy. Nienawidziłem tego dnia, ale w mojej sytuacji mogłem to znieść, a kadra była pod wrażeniem skromności i wytrwałości w dochowywaniu tajemnicy pochodzenia, bo nigdy nie prosiłem o żadne fory w postaci ominięcia kolejki.
W kopercie było ponaglenie z biblioteki, wezwanie do zapłaty za mieszkanie z uczelni i przypomnienie o dniu pieczątek.
Wiedziałem że muszę się ukryć. W ciągu kolejnych dwóch tygodni udało mi się załatwić spotkanie z przełożonym seminarium. Kiedy go spotkałem, opowiedziałem ulepszoną wersję mojej historii i poprosiłem o azyl. Biskup przez długi czas nic nie mówił. Obserwował mnie przenikliwym wzrokiem. Po paru minutach ciszy wybełkotał:
- Wiem co z tobą zrobię.
Decyzja biskupa, podjęta podczas zamroczenia alkoholem, zmieniła po raz kolejny moje życie. Upojenie wyjaśnia też po części całkowitą wiarę w moją historię, jak i inne działania z jego kariery. Zostałem wysłany do tajnego seminarium duchownego w Castel Gandolfo, powołanego po zamachu na papieża Polaka w 1981 r. Szkolą się tam księża do zadań specjalnych. Przez 10 lat adepci uczą się tam łaciny, liturgii, sztuk walki i obsługi broni. Udało mi się je ukończyć w 16. Po paru miesiącach przydzielono mi też pierwszą misję. Musiałem odnaleźć człowieka, który uczynił mojego brata potworem, a przez swoje eksperymenty skazał na śmierć wielu niewinnych ludzi. Stworzył też nadczłowieka, z którym kiedyś będę się musiał zmierzyć. Ale o tym opowiem kiedy indziej.
Pozdrawiam ciepło,
Marek