[ / / / / / / / / / / / / / ] [ dir ]

/vichan/ - Śmieszne obrazki

czan
E-mail
Komentarz *
Plik
Hasło (Randomized for file and post deletion; you may also set your own.)
Archive
* = pole wymagane[▶ Pokaż opcje posta oraz limity]
Confused? See the FAQ.
Osadź
(zamiast plików)
Oekaki
Pokaż aplet oekaki
(zamiast plików)
Opcje

Zezwolone typy plików:jpg, jpeg, gif, png, webm, mp4, swf, pdf
Maksymalny rozmiar pliku to 16 MB.
Maksymalne wymiary obrazka to 15000 x 15000.
Możesz wysłać 5 obrazków na post.


Status | Alternatywa (Atenszon.net) | /socpl/ | /techan/

YouTube embed. Click thumbnail to play.

 No.158800

– Dlaczego świat musi się kończyć akurat teraz? – zastanawiam się głośno, patrząc to

za okno, to w szeroko otwarte ze zdziwienia oczy Emilii, która siedzi przede mną, zgarbiona,

jakby złamało się w niej właśnie jakieś wewnętrzne rusztowanie.

– Przecież to nie ma… – odpowiada szeptem. – Przecież to nie ma związku z tym, cojest między nami.

____________________________
Disclaimer: this post and the subject matter and contents thereof - text, media, or otherwise - do not necessarily reflect the views of the 8kun administration.

 No.158801

Myli się. Wszystko ma związek z tym, co jest między nami. I ta epidemia, która

w ostatnich dniach eksplodowała chyba we wszystkich krajach naraz – nawet w tych, których

nazw nie znamy (szczególnie ja, tak często mylący Algierię z alergią) – ta epidemia też ma

z tym związek, bo przecież weszła nam w drogę, stanęła na przeszkodzie. Gdyby nie ona, to

może…

Słyszymy rozpaczliwy krzyk i obydwoje spoglądamy za okno.

Trzy piętra niżej wrzaski i tupanie. Ktoś ucieka, nie chcąc stać się czyimś obiadem.

Ktoś kogoś goni, a jak go złapie, od razu zacznie zjadać. Teraz wydaje mi się to niesmaczne,

ale pewnie za jakiś czas zmienię zdanie.

– Myślisz, że my też to mamy? – pyta Emilka, nie tyle przerażona, co raczej zdruzgotana.

Nie odpowiadam.

Jakiś hałas.

Budzę się.

Ciemno, więc pewnie jeszcze noc.

Przed monitorem Emilka. Jej twarz oblana bladym blaskiem. W głośnikach jakieś

krzyki i trzaski, jakieś słowa wystrzeliwane z gardła rozpaczliwą salwą.

– Ten facet twierdzi, że winne jest promieniowanie z kosmosu – zaczyna mi tłumaczyć. – Uszkodziło ludziom mózgi. Dlatego choroba ma takie dziwne objawy.

Disclaimer: this post and the subject matter and contents thereof - text, media, or otherwise - do not necessarily reflect the views of the 8kun administration.

 No.158802

– Wczoraj wszyscy krzyczeli, że to przez broń biologiczną, a trzy dni temu, że małżeństwa gejów i in vitro sprowadziły na ludzkość sąd ostateczny – odpowiadam sennie, pocierając palcami powieki.

Wiem doskonale, o jakie objawy jej chodzi. Jeszcze zanim pojawią się u chorych

pierwsze agresywne zachowania, jeszcze zanim ogarnie ich głód ludzkiego mięsa, coś się

dzieje z językiem, jakim myślimy, mówimy i piszemy. Pojawiają się „zakłócenia”. Logika

ulega zawieszeniu, świadomość staje się mętna. Neurolingwiści wysunęli tezę, że to mechanizm atawistyczny. Mózg broni się, ograniczając własne funkcje do minimum.

– Chodź spać – mówię, ale ona odpala tylko kolejny klip.

Właściwie sam wcześniej robiłem dokładnie to samo. W pierwszych dniach epidemii

też szukałem wszelkich możliwych informacji na ten temat. Tylko że tysiąc sprzecznych teorii niczego nie zmieni. Jeśli ktoś szybko nie znajdzie lekarstwa, ludzie pozjadają się nawzajem.

Świat się skończy, wszyscy poumierają. Akurat wtedy, gdy Emilia i ja uświadomiliśmy sobie,

że nie możemy bez siebie żyć.

Najgorsze jest to, że znaliśmy się już od czasów studenckich, tyle że wcześniej byliśmy po prostu znajomymi, w najlepszym razie przyjaciółmi. Nigdy nie przyszło nam do głowy, żeby gdzieś wyskoczyć tylko we dwoje. Jeśli się spotykaliśmy, to wyłącznie w większym gronie, raz na miesiąc, czasem częściej. I tak by pewnie zostało, gdyby nie to, że pewnego dnia kilku znajomych nie dotarło do kina, gdzie mieliśmy wszyscy razem obejrzeć pewien

hitowy komediohorror.

Disclaimer: this post and the subject matter and contents thereof - text, media, or otherwise - do not necessarily reflect the views of the 8kun administration.

 No.158803

Podejrzewam, że zrobili to specjalnie, ale oczywiście nie mam żadnych dowodów. Stanęło więc na tym, że kiedy spóźniony i nieco wstawiony wpadłem na pogrążoną w półmroku salę, w ostatnim rzędzie Emilia siedziała całkiem sama. Na ekranie ktoś

właśnie wysysał komuś gałkę oczną z oczodołu, nieludzko siorbiąc. Bo to był akurat film

o zombie, co z dzisiejszej perspektywy wydaje się tak ironiczne, że aż bolesne… tak paradoksalne, że aż łamiące serce.

Nie jestem pewien, czy między nami zaiskrzyło dokładnie wtedy, na tamtym seansie,

czy może iskrzyło już wcześniej, iskrzyło zawsze, tylko że my byliśmy zbyt oślepieni bieżącymi sprawami i nie daliśmy rady tego zauważyć. Faktem jest, że od tamtego wieczoru, gdy

raz zniesmaczeni, raz rozbawieni śledziliśmy losy pary zakochanych nastolatków, walczących

z dręczącym amerykańskie miasteczko zastępem żywych trupów, sami zaczęliśmy się zachowywać jak zadurzeni w sobie gówniarze.

Któż mógł przypuszczać, że i my trafimy koniec końców w sam środek istnego tornada zombie, które zmiecie z powierzchni planety wszystko, co miało jakikolwiek sens. Może

byliśmy zbyt starzy, by silić się na jakiekolwiek bohaterstwo. Może jedyną opcją dla nas było

zamknięcie się w czterech ścianach i bierne czekanie na nieuniknione. Może światu zabrakło

scenarzystów, którzy uformowaliby chaos pierwszych tygodni zagłady w jakikolwiek fabularnie nośny motyw.

Ludzie najpierw bełkotali. Później robili się głodni. Później zaczynali zjadać innych

ludzi.

I wcale nie było jak na filmach.

Było tak, jak wtedy, gdy zauważasz, że osoba, którą szczerze kochasz, zapada na

śmiertelną chorobę i jest coraz gorzej, i wiesz doskonale, że to się dobrze nie skończy.

Było tak, jak wtedy, gdy potwornie chce ci się rzygać, ale jesteś zbyt słaby, by to zrobić.

– Otchłanie trawią tatę? – zapytałem.

Emilka popatrzyła na mnie i momentalnie zbladła.

Chrząknąłem i szybko powtórzyłem pytanie:

– Chcesz kawę czy herbatę?

– Kawę – odparła, a później nie tyle usiadła, co spłynęła na swój fotel ustawiony

przodem do okna.

W oddali płonęły wieżowce.

– Są jakieś nowe teorie? – spytałem, wsypując rozpuszczalną do filiżanek.

– Pewien autorytet w dziedzinie memetyki twierdzi, że to przez nadmiar motywu żywych trupów w popkulturze. Mówi, że gdyby „Zmierzch” był choć odrobinę lepszym filmem,

teraz wszyscy gryźlibyśmy się po szyjach.

Chciałem się zaśmiać, ale zabrzmiało to jakbym się dławił.

Emilia cały czas patrzyła przez okno. Nad płonącymi w oddali wieżowcami przeleciał

helikopter. Wyglądało to dużo gorzej niż w hollywoodzkich hitach. Może dlatego, że w naszym mieście były tylko dwa wieżowce z prawdziwego zdarzenia. Może dlatego, że helikopter to nie był żaden wojskowy cud techniki, tylko małe gówienko kupione przez prywatną

telewizję. Na tle płomieni przypominał trochę przerażonego konika polnego, zawieszonego

podczas skoku nad wielkim ogniskiem.

Emilia już niemal skleiła się z szybą. Była taka piękna. Przecież zawsze o tym wiedziałem. Czemu więc coś kazało mi czekać z tą miłością na ostatnią chwilę? Takich rzeczy

się nie robi. Wiosna nie powinna przynosić epoki lodowcowej. Bóg nie powinien być nie znającym litości skurwysynem, omniimpotentem od siedmiu boleści. Wszystko w ostatecznym

rozrachunku powinno się kończyć dobrze.

– A ty jak uważasz? – rzuciłem, dolewając do kawy odrobinę mleka. Musieliśmy

oszczędzać. Nikt przecież nie wyjdzie do sklepu, by uzupełnić zapasy.

Długo milczała, więc uznałem, że nie usłyszała pytania. Kiedy postawiłem obok niej

filiżanki, wyszeptała nagle.

– Kocham cię. To potworne.

– Pięść pieści niewiarygodnie – mówi kobiecy głos, wyławiając mnie ze snu, w którym tonąłem.

Siadam na łóżku, rozglądając się dookoła.

– Robaczywa udręka śledzi asteroidę.

Emilia zgarbiona przed otwartą paszczą lodówki. Zjada produkty na chybił trafił: jogurty rozpryśnięte na podłodze, sącząca się z butelki cola zalewa parapet, po filetach z kurczaka zostały tylko połamane żółte tacki.

Rzucam się w jej stronę i chwytam od tyłu za ramiona, starając się ją unieruchomić.

– Przestań! – krzyczę. – To całe nasze zapasy!

Przez chwilę się szarpie, a potem nieruchomieje i zaczyna płakać.

Tulę ją i chcę powiedzieć: tak bardzo cię kocham, wszystko będzie dobrze. Ale zamiast tego szepczę:

– Anioły zjedzą wiosnę. Anioły zjedzą wiosnę.

Potem próbujemy się kochać, ale jest w tym jakaś rozpacz, jakaś gorączka, która nie

wiąże się z miłością, tylko z ciężką, nieuleczalną chorobą.

Obydwoje jesteśmy potfornie głodni i jest to głód, którego nie zaspokaja żaden ze znalezionych w lodówce smakołyków.

Emilia krzyczy, że chce wyjść, chce jeść, ale ja jej mówię, że wychodzenie jest zbyt

niebezpieczne, bo zaraz ją pożreją, i żeby tyle nie rozpłaczała, bo nie ma nad czym.

Disclaimer: this post and the subject matter and contents thereof - text, media, or otherwise - do not necessarily reflect the views of the 8kun administration.

 No.158804

– Łatwo ci mówić – odpowiada i znów gapi się przez okno, na nasze umierające miasto, które płonie i krzyczy, i tupie, i mlaszcze, i tapla się, tapla we własnych flakach.

Tej nocy kochaliśmy się pięć razy, ale to nas w żaden sposób nie zaspokoiło; dalej

jesteśmy spragnieni i głodni.

Któryś z internetowych portali donosi, że amerykańscy naukowcy są bliscy przełomu,

szczepionka podobno.

Nie mogę myśleć. Coś mnie blokuje.

Ja i Emilia. To mogła. To mogła być piękna miłość. Piękna histeria miłosna.

Alerz jestem głodny.

Boże, dobry Boże. Czemuś nam to zrobił?

Miałeś rację. Twoje kurewstwo jest nie z tego świata.

* * *

Ta leży na podłodze, ja koszmarnie rozpłaczam, walę czołem w ścianę.

– Jeeeść! – syczy. – Daj jeeeść!

Powinienem wypuścić, niech spierdala za drzwi, niech ją zeżrą bliźni, przecież poranne rany nie bolą tak bardzo.

– Pomocy! – skwierczę i bulgoczę. – Niech nam pomoże!

Ta się wije. Sporo mięsa, można wziąć na ząb albo zgwałcić. Ciepłe, dobre. Skorzystać, zanim zdechnie na marne.

– Dobre! – ryczę i wstaję, choć widok jakoś słabo, bo łzawię, wszystko się wtedy rozpływa.

– Karmić! – wrze to na podłodze.

Podhodzę, schylam, patrzę. Dobre to będzie, ze siedem gór miensa, ze siedem rzek we

krwi.

Kórwa jec, myślę. Jec bo ci wycieknie za drzwi i tyle to zobaczysz. Tyle miensa! Całe

kurlewstwo smacznej kalorii!

Kócam, pacze. Ładne.

Trzęsie się, telepie.

Takie trochę biedne.

– Jec! – wrzę na to, zrywajonc z brzuha óbranie. – Jec bo zabieże!

Podnosi łep, paczy.

Ładne. Pienkne. Nie zjadłbym.

Wstręt na myśl, że zjadłbym. Że mógłbym.

Moje, czeba hronić.

– Ja – muwi to, bardziej luckim głosem. – Tobie. Wszystko.

– Jec! – wrzę na to, bo jóż jestem na skraju. – Póki ciepłe, dla ciebie.

Kiwa łbem, choć jej z oczu kapie. Mi też kapie.

Wgryza w muj brzuh, we flaki.

Boli, ale i tak dobre. Bardzo dobre.

Przestaje i rozdziera własną szatę. Muwi:

– Ty to samo. – Pokazuje swój brzuh.

Ale nie chcę.

– To samo! – powtarza.

Więc gryzę tego trochę, choć z żalem. Ciepłe, dobre. Krwawi na podłogę.

– Twoje – syczy.

– Jec też! – bulgoczę. – Dobre dla głodu.

Je hwilę.

Potem siedzi, paczy. Robi się temu jakiś smótek na tważy.

– Nie kap – bulgoczę, bo kapie z oczu na podłogę. – Nie ma tu o co łzawić.

Telepie się, biedne, chore.

Obydwa tak krwawimy i rozpłaczamy. Oboje tak umieramy naraz.

– Anioły zjedzą wiosnę – szepczę, kręconc głową.

Ona na to syczy dokładnie to samo, zlizując czerwone z palcóf.

A potem wyjadamy z siebie trochę, ciepłe i dobre, a potem już nic, nawet nie łzy, nawet nie krew i rozpłacz.

Bo wszystko, co luckie, staje się strasznie obce.

Disclaimer: this post and the subject matter and contents thereof - text, media, or otherwise - do not necessarily reflect the views of the 8kun administration.



[Powrót][Do góry][Katalog][Nerve Center][Post a Reply]
[]
[ / / / / / / / / / / / / / ] [ dir ]