Obudziłem się w środku nocy i tak se myślę, że jeżeli wyeliminuje się cierpienie ze swojego życia to poprawi się jego komfort. Jako cierpienie uważam użalanie się nad sobą, depresje na kiju, zamartwianie się jakimś byle sztynksem. Wydaje mi się, że myślenia pozytywnego się trzeba nauczyć i je ciągle kultywować, bo jak się kultywuje spierdoleniem to wchodzi to w krew. Przestałem brać SSRI i jakoś mi lepiej, w sumie jestem zadowolony. Kurwa, mogę sobie robić różne rzeczy i mam coraz więcej pieniędzy. Na chuj to było tak brodzić w gównie. Patrzę na żuli i pierwszy raz w życiu tak mam, że nie rozumiem jak można chcieć upaść na takie dno i pozwolić sobie na to, a zawsze byłem nihilista i mówiłem, że to wszystko nie ma sensu. Może i nie ma ale co z tego, lepiej nie być lumpem bo w życiu spotka cię więcej przyjemności.
Fajny jestem chłopak a jak poszedłem do pracy to kurwa, jacy ludzie są brzydcy niektórzy, jacyś dziwni, a ja mam na nich wyjebane, co mi to przeszkadza. Oni na mnie zapewne też a zawsze myślałem egocentrycznie, że wszyscy o mnie ciągle myślą. No kurwa na pewno. Wyjebane mam, cierpienie trzeba zwyciężać śmiechem na dzisiejszym kulcie depresji to ktoś se zarabia, wszyscy to forsowane, kurwa sad boys, wykrzywiona morda Billie Ellish pewnie od ćpania a ludzie się doszukują w byciu zrzęda jebana i pierdołą mądrości.