Wszystkie nieprzyjemności, jakie się nam w życiu przytrafiają – sytuacje, w których jesteśmy śmieszni, nasze niezręczne gesty, pomyłki, przez które tracimy twarz – powinny być przez nas uważane jedynie za zewnętrzne przypadki, niezdolne do tego, aby sięgnąć substancji duszy. Traktujmy je jako ból zębów życia lub jako odciski życia, jako rzeczy, które nam przeszkadzają, ale są dla nas zewnętrzne, choćby były własne; które dotyka tylko nasz byt organiczny, które dręczy tylko to, co w nas witalne.
Kiedy przyswoimy sobie tę postawę, która jest w pewnym sensie postawą mistyków, będziemy chronienie nie tylko przed światem, ale i przed nami samymi, bo zwyciężamy w ten sposób to, co w nas zewnętrzne, obce, przeciwne nam – czyli to wszystko, co jest nam wrogie.
Horacy, charakteryzując prawego męża, powiedział, że pozostanie on niewzruszony, nawet gdyby walił się wokół niego świat. Sytuacja jest absurdalna, ale jej sens rzeczywisty. Nawet jeśli wokół nas wali się to, czym udawaliśmy, że jesteśmy, ponieważ z tym współistniejemy, powinniśmy pozostać niewzruszeni – nie dlatego, że jesteśmy prawi, tylko dlatego, że jesteśmy sobą, a nasze bycie sobą polega na zerwaniu wszystkich związków z tą walącą się zewnętrznością, nawet jeśli wali się ona na to, czym dla niej jesteśmy.
Życie najlepszych z nas powinno być marzeniem, które uchyla się przed konfrontacją.