jestem w rozsypce - nie umiem pogodzić się z przeszłością, z tym, że uciekło mi już prawie 25 lat, a ja teraz dopiero zaczynam, powolutku zaczynam wychodzić na prostą. jestem zły na siebie, że byłem taki zjebany, jestem zły na ojca, którego nigdy nie było, na matkę nauczycielkę i babcię, które choć starały się z całych sił, żeby mnie wychować, bardziej mnie chyba skrzywdziły niż pomogły. ja pierdolę, to już jest nie do nadrobienia, już mi nikt tych dwudziestu lat nie odda. poszło, przepadło, nie ma. niewiele w tym czasie zrobiłem, a jedyne z czego mogę być zadowolonym to to, że nauka zawsze dobrze mi szła. ale to wszystko - nie umiem into loszki, w ogóle into ludzie i relacje z nimi. nigdy nie trzymałem za rękę, imprezy, na których byłem mogę policzyć na palcach jednej ręki, nawet kurwa na rowerze nauczyłem się jeździć mając lat osiemnaście. OSIEMNAŚCIE! prawo jazdy zdawałem ponad 10 razy, no ale zdałem w końcu.
nie wiem, są dziedziny mojego życia, z których jestem bardzo zadowolony, bo mam swoje pasje, zainteresowania, kończę te jebane studia, czasem coś tworzę, ale są też takie dziedziny, w których czuję się jak śmieć. i to nie są żadne fanaberie, że ooo cos tam sobie wymyśliłem i teraz mi źle. podstawowe rzeczy, podstawowe potrzeby no kurwa. a najgorsze jest to, że wiem, że nikt mi tych lat nie odda, i wiem, że powinienem teraz robić to wszystko i patrzeć w przyszłość, ale do kurwy nędzy, to jest moje 20 lat jak krew w piach kurwa, to tak jakbym w więzieniu siedział albo w wojsku albo obojętnie - wyrwane z życiorysu, nie ma ich! i już nigdy nie będzie! nie będzie nastoletnich miłości, pierwszego piwa w krzakach i pierwszego szluga ukrywanego przed rodzicami. PRZEPADŁO!!!
ehh, niech mnie ktoś zajebie