>starzenie się
>jakieś choroby degeneracyjne na kiju
>permanentne kontuzje
>itd. etc. itp.
>cały ten pierdolony psi los o który nikt nie prosił
jprdl anony, ostatnio coś często ztykam się z (głównie) własną śmiertelnością. Już nie te lata i kurwa już czuję że powolutku się zaczyna tendencja rozkładowa. Niesamowite jaka porcja ludzkiego życia to zdychanie i/lub rozpad. Wzrok np. zaczyna powoli się jebać od 6tego roku życia masa mięśniowa od bodaj 22ego o ile jej nie rozwijasz. Człowiek jest zaprojektowany do zbierania jagód i napierdalania gazeli kamieniem po ryju i warunkach przedcywilizacyjnych ma jakieś 40-pare lat ważności zanim coś w nim się spierdoli i przestanie się ruszać jak zepsuty nakręcany ludzik. A jednocześnie ten worek na gówno i strach nosi umysł który rozszczepia atomy i wypierdala studwudziestotonowe rakiety na orbitę. To jest kurwa tragedia.
Czy mnie się wydaje czy w sumie powinniśmy zamiast oczekiwać chuj wie czego w młodości i traktować to jako zwieńczenie życia raczej przygotowywać się na starość? Bo z jakimiś postępami w medycynie to może na prawde długo, dłuuugo potrwać. Gerontologia, to jest może coś w co powinniśmy osobiście zainwestować. Także przygotować np. styl życia albo zajęcie, żeby po np. 50tce nas zupełnie nie pogięło od fizolni.