Do wszystkich biedaków: Czy szczytem waszych marzeń jest:
- zarabianie tego słynnego 5k PLN/m-c
- kupno 10-letniego passata
- jeżdżenie raz w roku na wakacje do Grecji i raz do Tajlandii
- wreszcie: wpakowanie się w kredyt który będziecie spłacać przez 30 lat żeby mieszkać na 60m2 w bloku sprzed pontyfikatu Wojtyły?
Jeśli nie, to bardzo dobrze i dlatego przeczytajcie historię mojej kuzynki.
Nie zdała matury. Najlepsza praca jaką jej oferowali to było pilnowanie gówniaka za 1800 miesięcznie na czarno. Kiedyś zupełnie przypadkiem obejrzała w telewizji program o polonii amerykańskiej. Pokazywali jak imigranci z kraju cebuli praktycznie robacząc, rozbijali się drogimi jak na polskie warunki autami i pomieszkiwali w domach które w cebulandii byłyby uznawane za rezydencje. Pomyślała że to jest pomysł na życie. Zaczęła jednak mieć wątpliwości - jej angielski był na poziomie pomiędzy A1 i A2. Odnalazła na żydbuku jedną z bab którą pokazywali w tym reportażu i napisała do niej. Jakiś tydzień później dostała od niej wiadomość: "Załatwiłam ci pracę u znajomych Polaków, pozałatwiaj wszystkie formalności i przylatuj. Będziesz u nich mieszkać i zajmować się ich dzieckiem. Od przyszłego miesiąca zaczynasz."
Przez pierwsze pół roku robiła praktycznie to co tutaj - zajmowała się na czarno gówniakiem. W stanach jest dużo wyższa kwota wolna od podatków, więc nikt nie daje o to jebania. W ramach wynagrodzenia dostawała dach nad głową, wyżywienie i pensje która była wyższa niż u programisty javy z 5-letnim doświadczeniem w PL.
Po pół roku złożyła wniosek o pobyt stały. Mogła sobie wybrać dom w którym chce zamieszkać (wybrała klocek z lat 60-tych. ok. 150 m2, bez współlokatorów), do tego dostała opiekę medyczną, skierowanie na kurs angielskiego i kursy zawodowe mające ją przygotować do pracy w zawodzie. Mogła wybrać max. 3. Wybrała kursy na asystentkę prawnika, projektanta stron w HTML i kucharza kuchni meksykańskiej. Za wszystko płacili podatnicy i różnego rodzaju fundacje.
Po roku ukończyła te kursy i odpowiednie instytucje pomagały jej znaleźć pracę, w dodatku sfinansowali jej kurs na prawo jazdy stanowe (takie co jest ważne i w USA, i w Europie), bo to zwiększa atrakcyjność na rynku pracy. Szukała do momentu aż znalazła to co chciała, nie mieli z tym problemu, tak jak jest u nas. Dostała pracę jako asystentka adwokata za 6000$/m-c. Gdy w urzędzie który tą pracę jej załatwił dowiedzieli się ile dostaje, stwierdzili że to jest za mało na godne życie i ten adwokat musiał jej podnieść o 1000$. Dodatkowo kolejne 2000$ dopłacają jej podatnicy. Więc dostaje 9000$/m-c za to, za co w cebulandii dostawałaby może z 3000 cbl. Któregoś razu zaczęła strasznie kasłać w pracy, więc szef odesłał ją niemal obowiązkowo do lekarza. Lekarz zrobił badania i tego samego dnia wieczorem miała już telefon: "musi się pani zgłosić jeszcze na inne badania, zapisałem panią na pojutrze". Było to jakieś zapalenie płuc i pracodawca pomimo miesięcznego zwolnienia powiedział jej że może pobyć na nim tak długo, jak tylko jej się zachce, oby tylko wyzdrowiała i nie zdechła, bo zatrudnienie nowej asystentki wyniesie go drożej niż jej nieobecność xD
W tym roku minęło 6 lat jak tam jest. Wczoraj dostała obywatelstwo, jutro idzie odebrać nowe BMW M5 z salonu. Od momentu otrzymania obywatelstwa, jak przez 10 lat będzie płacić opłaty za dom w którym mieszka, to przejdzie on na jej własność. Jak na amerykańskie warunki robaczy w chuj, ale jak na polskie ma dużo bardzo niskim kosztem.
Myślicie że to dziadek? Popatrzcie na Testa.